Cześć i czołem! Wracam dziś do was
z kolejną stylizacją. Ostatnio robiłam małe porządki w szafie i pozbyłam się
wszystkich (no może prawie) czarnych rzeczy. Jest to dla mnie przeogromny
sukces zważywszy na to, że przez ostatnie trzy lata to właśnie czarne ubrania
stanowiły podstawę mojej garderoby.
I choć na początku nie byłam pewna
czy warto podążać w kierunku wszelakich wzorków i bardziej żywych kolorów, to
teraz myślę, że właściwie była to słuszna decyzja. Wychodząc gdzieś
przynajmniej nie czuję się jak zdychająca istotka.
Co do sukienki, którą widać na
zdjęciach to ostatnio usłyszałam, że wygląda jak fartuszek. Porównanie do kury
domowej, które zafundował mi mój brat jednak po mnie spłynęło, nie sprawiając,
że przestałam ją uwielbiać. Dla mnie jest ona jednym z lepszych zakupów w
ostatnim czasie.
Swoją drogą to dość zabawne jak
niektóre ubrania mogą zmienić twoje postrzeganie niektórych rzeczy ( i nie mam
tutaj na myśli tego, że dzięki tej sukience stałam się innym człowiekiem). Od
podstawówki nie cierpiałam czerwonych ubrań, bodajże w drugiej klasie moja mama
kupiła mi jedną z najbrzydszych jak mi się wtedy wydawało bluzek.
Jednak, jako ośmiolatka nie miałam
zbyt dużo do powiedzenia w sprawie moich ubrań. I tak oto chodziłam sobie w tej
bluzeczce. Była to moja ostatnia czerwona rzecz do czasu, gdy nie znalazłam tej
sukienki. Śmieszny jest fakt, że mój uraz do czerwonych ubrań nagle zniknął i
raczej nie stanowi dla mnie problemu kupno kolejnych.
Miłego dnia x.
Dress – Secondhand
Shoes-Truffle